N
iech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus,
Każdego roku kiedy przychodzi wiosna, która pokazuje że już czas
myśleć o przygotowaniach pielgrzymkowych, tych fizycznych, jak
również duchowych. Pragnienie przeżycia tych kilku pięknych dni,
która ciągnie mnie do Ciebie. Chcę przeżyć coś pięknego, co
pozostanie w pamięci, w sercu.
Prezentem od Boga dla mnie był czas pieszej pielgrzymki z Węgier do
Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. W 2016 roku przypadają wyjątkowe
wydarzenia dla mnie: Jubileuszowy Rok Miłosierdzia, 1050 rocznica
Chrztu Polski oraz Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. To takie piękne,
że żyję i mogę uczestniczyć w tych ważnych wydarzeniach.
W tym roku po raz pierwszy poszłam na pielgrzymkę 'sama', bez bliskiej
mi osoby. Patrzyłam z niepokojem czy poradzę sobie podczas
podróży, na noclegach i podczas wędrowania. Po dotarciu do
Zakopanego (miejsce przesiadkowe) okazało się, że nie muszę się
martwić. Na dworcu spotkałam ojca Andrzeja oraz małżeństwo Ewę i Marka
z Warszawy, którzy pielgrzymowali razem ze mną do Sanktuarium
Bożego Miłosierdzia. Tak to już jest, że człowiek troska się i zabiega
o wiele, a naprawdę tak niewiele mu potrzeba by być szczęśliwym.
Na pielgrzymim szlaku 2016 mogłam przejść przez kilka BRAM
MIŁOSIERDZIA: Katedra w Koszycach (Słowacja), parafia Bożego
Miłosierdzia w miejscowości Svinia (Słowacja), parafia pw. św. Jana
Chrzciciela w miasteczku Sabinov (Słowacja), XIV-wieczny gotycki
kościół katolicki, z kryptą grobową rodziny
Tárczayów z 1493 r. i renesansowym portalem z 1513 r. w
miateczku Lipany (Słowacja), Sanktuarium MB Bolesnej w Limanowej,
krakowskie Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się”,
Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Przejście przez BRAMĘ
MIŁOSIERDZIA dla wielu pielgrzymów, którzy właśnie tam
bardzo często doświadczają w sercu łaski i znajdują drogę do
nawrócenia.
Tak jak podczas pielgrzymki tak i w codziennym, szarym życiu trzeba dać
się Bogu zaskoczyć! To On jako jedyny najlepiej zna nasze serce, wie
czego potrzebujemy i dlatego potrafi sprawić nam taki prezent o
którym nawet nam się nie śni. Nie należy zbytnio wybiegać
myślami w przyszłość, bo traci się wiele z piękna
teraźniejszości… Bóg naprawdę troszczy się o każdego,
tylko trzeba mu otworzyć swoje serce i pozwolić mu się poprowadzić tak
jak na pielgrzymim szlaku, bo przecież „wszystko mogę w Tym,
który mnie umacnia” (Flp 4,13).
I choć te kilka dni to zdecydowanie za krótko, to myślę, że ten
niedosyt ma swój sens, gdyż z jeszcze większą radością będę
wyczekiwać wakacyjnych dni by znowu móc kroczyć ku Tobie.
Do zobaczenia za rok!
Smerf Pielgrzym :) lipiec 2016 r.
N
a
informację o Pielgrzymce z Węgier do Krakowa Łagiewnik natknąłem się w
internecie. Pierwsza myśl to zaskoczenie, że do Sanktuarium
Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach idą Węgrzy i Słowacy. I jedni i
drudzy zasługują na szczególną sympatię i włączenie się
Polaków. Już wcześniej planowałem pielgrzymkę w 2013 r. Więc
czemu nie z Węgier przez Słowację do Krakowa? Czy poradzę sobie z
odcinkami powyżej 30 km dziennie po wyjęciu śrub i stabilizatora z
blachy, który przykręcono mi zamiast gipsu po połamaniu nogi
(śmieję się, że po zdjęciu metalu stałem się mniej ociężały, ale bez
żelaznego zdrowia)? Mam 63 lata. Kilka lat wcześniej szedłem szlakiem
św. Jakuba. Postanowiłem zaryzykować.
Dojazd z Łodzi do Koszyc z trzema przesiadkami zajął mi cały dzień. Ten
dzień to był też dla mnie dzień ścisłego postu – taką decyzję
podjąłem przed wyjazdem. Na peronie dworca kolejowego w Koszycach
czekał już na nas Ojciec Andrzej, Salwatorianin w czarnym habicie.
Wysoki, trudno go było nie zauważyć. Oprócz kilku osób z
pociągu, dotarły też dwie dziewczyny z Łodzi, które jak się
okazało, dojechały do Piwnicznej, pieszo przeszły na Słowację i
dojechały do Koszyc autobusem. O. Andrzej mikrobusem przewiózł
nas przez granicę słowacko-węgierską do Hidasnemeti, gdzie w szkole
czekał na nas prysznic i nocleg w szkole.
Rano szybkie śniadanie na stojąco przygotowane przez pielgrzymów
z Węgier. Pielgrzymi węgierscy stanowili na starcie większość (około
czterdziestu osób). Okazało się, że jest z nimi jeden Rumun.
Znakomicie przygotowani, mieli gitarę, skrzypce i flet, co bardzo
ubogaciło śpiewy religijne na trasie i w świątyniach. Niespodzianka
– wieczorne tańce pod kierunkiem wodzireja Ojca Andrzeja wodzirej.pl.
Ojciec Stanisław, polski Salwatorianin od lat posługujący na Węgrzech
był nie tylko świetnym organizatorem, ale i tłumaczem. Dotarł
też O. Andrzej Pacholik, który prowadził modły i
katechezę w językach polskim i słowackim, gdy O. Andrzej Waśko z GPS-emw
dłoni wiódł nas drogami asfaltowymi, polnymi i leśnymi. Po
drodze dołączali do nas kolejni pielgrzymi słowaccy, a później
polscy.
Trasa została świetnie zaplanowana. Cztery oddychy (postoje po
słowacku) dziennie, w tym jeden połączony z mszą i obiadem pozwalały
zregenerować siły. Ciężki bagaż podróżował samochodem,
który nam towarzyszył. Na Szlaku św. Jakuba w Hiszpanii, czy na
trasie Via Jasna w Polsce (patrz www.pielgrzymkaindywidualna.pl)
trzeba było wszystko „targać” w plecaku. To z kolei
wymuszało skrócenie etapów (w Hiszpanii). Poza tym,
gościnne poczęstunki po drodze, które często przerastały skromne
oczekiwania pielgrzyma. Szczególnie zapamiętałem wspaniałą
kuchnię O.O. Cystersów w Szczyrzycu.
Ujmując krótko; niesamowite przeżycia duchowe, poznanie wielu
miejsc i ludzi. To wszystko zwieńczone finałowym celem, jakim było
dojście do Krakowa Łagiewnik. Było warto!!!
Pielgrzym Ryszard z Łodzi, 2013 r.
C
zy
piesze pielgrzymki są jedynie polską specjalnością? Czasem chcemy tak
myśleć. Ale pielgrzymki są wpisane w historię całego Kościoła, a
właściwie były dużo wcześniej. Przecież już „Abram udał się w
drogę, jak mu Jahwe rozkazał" (Rdz 12,4), już Naród Wybrany
pielgrzymował do Kanaan, Ziemi Obiecanej.
Ale dzisiaj nie o Biblii będzie mowa, a o Pierwszej
Pieszej Pielgrzymce z Węgier do Krakowa-Łagiewnik. Dla tych, co
koniecznie chcą widzieć polskie akcenty, jest dobra nowina -
pomysłodawcą jest polski ksiądz, salwatorianin Andrzej, a organizatorem
- polski ksiądz, salwatorianin Stanisław. Trzecim księdzem,
który szedł w pielgrzymce, był także Polak, drugi Andrzej, też
salwatorianin. Oprócz nich z Polski były jednak tylko trzy osoby
świeckie. Kilkudziesięciu pielgrzymów to Węgrzy, do
których po drodze dołączyła grupa Słowaków i w takim
składzie weszliśmy do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i św. Siostry
Faustyny w Krakowie 2 lipca 2011 roku.
Boże Ciało 2011. Jedziemy z Polski na Węgry,
dołączyć do pielgrzymki. Przekraczamy pierwszą granicę i z
zaciekawieniem spoglądamy na mijane kościoły. Świętują Słowacy Boże
Ciało, czy nie świętują? Jak najbardziej: baldachimy, sztandary,
świece, kwiaty. Procesja. Przekraczamy drugą granicę i już za chwilę
dojeżdżamy do Hidasnemeti na nocleg w szkole. Jest już szarówka.
Pierwsza modlitwa w pobliskim kościele. Pierwsze spotkanie
pielgrzymów. Przedstawiamy się sobie, a ks. Stanisław cierpliwie
tłumaczy z węgierskiego na polski i z polskiego na węgierski.
Słowaków jeszcze nie ma. Dla każdego pielgrzyma rozpiska trasy,
krótka modlitwa i pierwszy nocleg. Podłoga, karimata,
śpiwór. Jak każdej następnej nocy, w następnych szkołach. Tylko
Polacy potrafią w każdych warunkach? Tak kiedyś słyszałam. Mity.
Pielgrzym jest pielgrzym. Taki gatunek człowieka: gotowy na wszystko.
Rano śniadanie. Umówmy się, że to był
„szwedzki stół”. Bardzo się umówmy :)) W
każdym razie na stojąco i każdy sam sobie szykuje. Potem poranna
modlitwa. I w drogę. Rozpoczynamy nasze pielgrzymowanie przez trzy
kraje. Do Polski. Do Krakowa.
P
ierwsze
wrażenie? Węgrzy to w miarę normalni ludzie. Byliby całkiem normalni,
gdyby nie ten język. No bo czy całkiem normalni mogą być ludzie,
którzy na przykład piszą:
„Urunk, Te megszabadítottál
bilinsceinktöl és önmagunktól:
Krisztus, a Megváltónk testvérünk lett,
Szeretni Ö tanított minket. Abba, Atyánk!”
Mogłabym zacytować więcej, ale mam w sercu trochę
miłosierdzia dla czytających. A zapewniam, że wymowa tych słów
wcale nie wygląda lepiej. I nie usprawiedliwia Węgrów nawet to,
że jest to zwrotka znanej nam dobrze pieśni „Abba Ojcze”
:))
- Jest śpiewnik! - ucieszyłam się, gdy zaczęli śpiewać. Radość trwała
krótko. Tego przecież nie da się ani zaśpiewać, ani nawet
przeczytać. Trudno. Trzeba będzie z tym jakoś żyć :)) Z czasem doszłam
do tak wielkiej wprawy w nierozumieniu języka
współpielgrzymów, że nawet gdy księża podczas liturgii
mówili po polsku, to ja i tak wiedziałam, że nic nie rozumiem i
spokojnie nie słuchałam ;))
C
o
mają w sobie pielgrzymi, że są tak serdecznie witani i pozdrawiani
przez mieszkańców miast i wiosek, które mijamy po drodze?
Ręce bardziej bolą niż nogi, bo machać przecież trzeba, skoro i oni
machają. Jesteśmy już na Słowacji. Postój w Kechnec, potem trasa
do Gynova. Woła mnie kilka słowackich kobiet, stojących przy drodze. Po
doświadczeniach językowych z Węgrami myślę sobie: no po co mnie
wołacie? I tak nie pogadamy. Chwilę później okazuje się, że jak
najbardziej. Ze Słowakami pogadamy.
- Dokąd idziecie?
- Do Polski, do Krakowa, do Łagiewnik, do Jezusa Miłosiernego.
- Gdzie to jest, ten Kraków? -
pyta jedna z kobiet.
- Przecież nie do tego Krakowa w Polsce?
- Do tego, przecież pani nam mówi, że do tego, nie słuchasz –
strofuje ją koleżanka.
- Ale na piechotę do Polski?
- No, na piechotę
.
Jedynym słowem, z którym miałam kłopot
na Słowacji to „Węgry”. Nikt nie wie co to
„Węgry”. Jak mam to wytłumaczyć? Wreszcie ktoś spytał, czy
to madziarska pielgrzymka. Nareszcie. Potem już wiedziałam, jak
mówić.
A potem już na wyrywki zaczynają opowiadać o swoich
pielgrzymkach, do Lewoczy, do Maryi. Wybierają się za kilka dni. O tej
pielgrzymce mówią potem wszyscy i w innych wsiach, i
miasteczkach. Widać, że to dla nich jest ważne, że tym teraz żyją.
Słowacy bardzo chętnie rozmawiają. W innych
miejscowościach, gdzie się zatrzymujemy, wszyscy wiedzą o węgierskiej
pielgrzymce. A wszyscy Słowacy we wszystkich miejscowościach zgodnie
mówią, znajdując u mnie ogromne zrozumienie:
- Z Madziarami to my się nigdy nie dogadamy. Nie wiemy co mówią.
A z wami, Polakami, to możemy gadać o wszystkim, na każdy temat. My się
zawsze zrozumiemy.
I to była prawda. Z księdzem „pogadałam”
o teologii, z dyrektorem szkoły o historii okolicy i Janie Pawle II, z
napotkanymi ludźmi o „wszystkim”. W sumie dobrych kilka
godzin rozmów. No i czytać też się da.
„Zdravas Panna ružencová, matka Ježiša
tvoj Syn krstom v Jordáne nám svetlo prináša”.
Wszystko zrozumiałe. Chociaż tak sobie myślę: skoro
już ta wymowa tak bliska jest językowi polskiemu, no to mogliby już
całkiem nauczyć się mówić po polsku, prawda? A nie, żeby się
trzeba z uwagą domyślać niektórych słów ;))
J
est
Gynov. Droga prowadziła wzdłuż torów, po błocie, co dobrze widać
po butach i spodniach. Dla pielgrzymów nic dziwnego. Dobrze, że
z góry nie padało. Poczęstunek w Domu Kultury i idziemy dalej.
Do Valaliky. Tempo szybkie, ale dajemy radę. Obiad i wiśnie. I
odpoczynek. Już więcej niż połowa drogi dzisiejszego dnia. Coraz bliżej
Koszyce, gdzie w katedrze, w największym kościele na Słowacji będzie
Msza święta i nocleg. Msza po węgiersku oczywiście, choć było i słowo
po polsku. Do szkoły, w której będziemy nocować, tylko 15 minut,
ale u drzwi koszyckiej katedry powitał nas ulewny deszcz. Choć
opakowani w peleryny, jednak czekamy, aż się przejaśni. W jakiejś
przerwie, pomiędzy kroplami, udało się dotrzeć do szkoły przed kolejną
ulewą. W deszczu odbieramy bagaże.
K
olacja.
Pokrojony chleb, warzywa, dodatki do chleba leżą na stole. Nie ma
wyznaczonej godziny kolacji, co bardzo ułatwia korzystanie z łazienek,
na zmianę z jedzeniem. Niektórzy, zmęczeni, dość szybko
załatwiają obie sprawy i zamykają się w śpiworach. Ilu
pielgrzymów miało za chwilę mocne przebudzenie? Trudno
powiedzieć. Gitara ks. Stanisława wywołała ludzi z pokoi. Gdy już
przyniesiono ławki i krzesła, i wygodnie się na nich usadowiliśmy
– kolejna niespodzianka dla niewtajemniczonych. Ks. Andrzej
zarządza... wyniesienie ławek i krzeseł. Jeśli ktoś nie był na
pielgrzymce i wyobraża sobie w tej chwili biednych, umordowanych ludzi,
zmuszanych przez kler do niekoniecznych dodatkowych kroków, to
faktycznie nic o pielgrzymce nie wie. Zmęczenie? Oczywiście, że tak. 31
km w nogach. Ale pielgrzymi to, jak pisałam, inny gatunek człowieka
:)) Właśnie ks. Andrzej zarządza... tańce! Te dźwięki budzą już
prawie wszystkich. Choć Krysia mówiła potem „byłam pewna,
że mi się to śniło” :)) Na drugi dzień już nie odpuściła.
Na zewnątrz ulewa. W małym pomieszczeniu trochę się
poszturchaliśmy przy okazji. Ale dla pielgrzymów nic to.
Radośniej było. Kroki w lewo, prawo, obroty, okrzyki, przytupy. Żadne
tam walce, tanga i inne krakowiaki. Ks. Andrzej jest wodzirejem
(wesela, prymicje, jubileusze) i doskonale wie, że najważniejsze jest,
aby się wszyscy bawili. Jak on to robi, że nikt nie stoi pod ścianą?
Choć wcześniej było uroczyste liczenie bąbli...
Jeszcze chwila modlitwy i błogosławieństwo. Skończył się dzień pielgrzymowania.
P
o deszczu ani śladu. Śniadanie i w drogę. Tachanovce. Potem Kostol'any nad Hornadom. Sobotnie sprzątanie kościoła.
- Madziarka?
- Nie, Polka.
- O, jak dobrze, bo Madziarów nie rozumiem, a polski jak swój
–
cieszy się kobieta. Za chwilę przynosi coś słodkiego i wodę do picia.
Krótka pogawędka. Chwilę później na powitanie
pielgrzymów dzwonią dzwony, a gospodarze ugościli nas pysznym
ciastem. I następny odcinek drogi - tym razem w deszczu (ale na co są
peleryny?).
Kolejny odpoczynek – Obisovce.
„Svätá Omša” i obiad. I wiatr. I
świszczący dach. I już niedaleko na nocleg, ale po drodze Ruske
Pekl'any. Przepyszne pączki, świeża woda – a potem burza, ulewa i
grad. Kościółek to dobre schronienie. Szosą płynął rwący
strumień, ale za chwilę ostatnie krople i już idziemy na nocleg w
Radaticach.
Na pielgrzymów czekał dyrektor szkoły i kilku
jej pracowników. Dyrektor z ogromną radością opowiadał o
historii okolic. Radatice, to połączona nazwa dwóch wsi,
które teraz tworzą jedną większą. Są tu dwa kościoły, a
pierwotny ołtarz jednego z nich (tryptyk św. Anny) jest teraz w
Narodowej Galerii w Budapeszcie. Szkoła zarządzana przez
Kościół, krzyże na ścianach.
Kolacja i kolejny taniec zaproponowany przez
wodzireja, ks. Andrzeja. Miejsca dużo, bo w ogrodzie, na trawie. I
wspólna modlitwa w szkolnej kaplicy, na którą zeszli się
mieszkańcy wsi. Woziliśmy ze sobą relikwie s. Faustyny, więc i
miejscowi mieli okazję uczcić je pocałunkiem. Wspólne zdjęcie. I
zasłużony sen.
N
ie,
proszę się nie bać. Nie będę opisywać ze szczegółami każdego
dnia. Dla czytających każdy dzień wyglądałby tak samo. Śniadanie,
droga, odpoczynek, droga, Msza święta, droga, obiad, droga. Taniec,
modlitwa i sen. Dla pielgrzymów jednak każdy dzień jest inny.
Inny problem z nogami i inna pogoda. Tylko przyjęcia niezmiennie
serdeczne. Może jeszcze tylko ciekawostka. W Svinii budują
kościół Miłosierdzia Bożego, pielgrzymka więc do Sanktuarium
Miłosierdzia Bożego była wydarzeniem dla parafian. Ksiądz, niezwykle
oddany sprawie, obiecuje, że w przyszłym roku kościół już
będzie, a może i dołączą pielgrzymi ze Svinii do Krakowa?
Słowacy dołączyli do pielgrzymki w Torysie. Zrobiła
się już duża grupa. Tylko Polska przywitała pielgrzymów
deszczem. Pierwszy dzień deszcz, drugi dzień deszcz, trzeci dzień
deszcz... Pielgrzymi pytali, czy u nas tak zawsze pada. Ale w dzień
wejścia do sanktuarium Miłosierdzia Bożego Jezus był miłosierny dla
pielgrzymów. Było słońce.
P
amiętam,
kiedy padła pierwsza propozycja pielgrzymki. Czasu nie było wiele.
Wydawać by się mogło, że wszystko może być niedopracowane, jakieś
wpadki organizacyjne byłyby normalne. Nie, nic z tych rzeczy.
Sztandary, śpiewniki, noclegi, posiłki - ks. Stanisławowi za
organizację należy się piątka z plusem. Tę samą ocenę trzeba wystawić
ks. Andrzejowi za poprowadzenie pielgrzymów wyznaczonym
szlakiem. Niech żyje GPS :)))
K
toś
mi zarzuci, że nic o modlitwie. Była, była. Ale każdy, kto
pielgrzymował, wie jak to jest. Czasem, uduchowieni, nie możemy
pomieścić radości w sercach. Czasem szczytem możliwości jest
bezrefleksyjne odmawianie zdrowasiek różańca. A czasem? Czasem w
zmęczeniu zapomina się, że Bóg istnieje. A przecież nawet wtedy
towarzyszy nam modlitwa. Albo modlitwa innych ludzi. Albo każdy nasz
krok staje się modlitwą.
Ł
agiewniki.
Koronka do Miłosierdzia Bożego, Msza święta w kaplicy św. Siostry
Faustyny w podziemiach bazyliki. I już pożegnanie. Skończyła się
Pierwsza Piesza Pielgrzymka z Węgier do Łagiewnik. Około 290 km, 9 dni.
Za rok, w połowie lipca, kolejna. Serdecznie zapraszam.
Uczestniczka pielgrzymki
Kraków, 5 lipca 2011
Dziękuję za nadesłane świadectwa. Kolejne można przysłać na adres aw@wapm.pl
Andrzej